Legendarne nadgodziny po nocach, owiany tajemnicą wyścig korpo-szczurów czy coroczny wyjazd integracyjny (to, co się w jego czasie dzieje, zostaje tam, gdzie się stało). Fakty czy mity? Opowiem Ci, jak naprawdę wygląda praca w korporacji.
MOJE DOŚWIADCZENIE
W swojej karierze przewinąłem się przez pięć stanowisk w dwóch firmach. Pracowałem jako specjalista, senior specjalista, byłem również przez rok menadżerem. Nie mam co prawda 20 lat stażu, ale to i owo w korporacjach przeszedłem. Zdobyte doświadczenie pomogło mi przejść na własną działalność, a teraz sam szkolę pracowników korporacyjnych z obsługi programu Excel (więc nadal jestem blisko korpo-świata). Jak wyglądała moja praca w korporacji?
CZAS PRACY W KORPORACJI
Zadaniowy czas pracy
Zacznijmy od podstawowej sprawy, czyli legendarnego czasu pracy. Zwykle w korporacji pracujemy zatrudnieni na podstawie umowy o pracę. Pełny etat daje 40 godzin w tygodniu, czyli 8 godzin pracy dziennie. Zdarzają się umowy o pracę z tzw. zadaniowym czasem pracy, gdzie w teorii pracujemy w ciągu dnia tyle, ile chcemy. W praktyce bardzo często oscylujemy około 8 godzin. Różnica leży w podejściu do tego, na którą godzinę przychodzimy i o której kończymy. Zadnia powinny być tak przewidziane, żebyśmy i tak te około 40 godzin tygodniowo wyrabiali.
Jest pewnie potencjał do tego, aby kilka godzin w tygodniu urwać. Zależeć to jednak będzie od ustaleń z pracodawcą. Zadaniowy czas pracy, w którym ja pracowałem, takiego skrócenia nie uwzględniał. Pracowaliśmy czasami dłużej, czasami krócej, starając się zbilansować czas pracy do 40 godzin w tygodniu. Swój czas pracy mierzyłem, więc jeżeli zdarzyło mi się pracować 10 godzin w jednym dniu, w inne starałem się siedzieć np. dwa razy po 7 godzin. Bywały przypadki bardzo intensywnych tygodni, podczas których co dzień zostawaliśmy dłużej. Takie nadgodziny odbieraliśmy w luźniejszym czasie. W jednej z firm, w której pracowałem, dodatkowe godziny w zadaniowym czasie pracy nie były płatne, w związku z tym każdy starał się ich unikać i po prostu wyrabiać się ze swoją pracą w bilansie godzinowym miesiąca.
Tradycyjny tryb pracy
Druga opcja jest nieco bardziej tradycyjna. Ten tryb bardzo często jest związany z klientami, dla których pracujemy. Są dostępni w godzinach 9 – 17 lub 8 – 16, więc i my musimy. W niektórych korporacjach przerwa jest wliczana do czasu pracy, a w innych już nie. W części firm czas pracy to 8 godzin, w innych np. 8 godzin 30 minut, ponieważ te dodatkowe 30 minut to przerwa, która nie jest liczona jako nasz czas pracy.
Jeżeli nasze stanowisko wymaga pracy z klientem, to będzie ciężko o elastyczny czas pracy. Jeśli nasi klienci pracują w godzinach 8 – 16 to i my w tych godzinach musi być dla nich dostępni. Tutaj nie ma zbyt dużego pola manewru jeśli chodzi o czas pracy. Jeśli natomiast mamy stanowisko mniej związane z klientem, to czasami można przychodzić do pracy w wyznaczonych ramach czasowych. Właśnie z takiego rozwiązania korzystały firmy, w których dane mi było pracować. To może być na przykład przedział 7 – 9:30, w którym musisz pojawić się w biurze.
A jak z nadgodzinami? To również zależy od organizacji i stanowiska. Jeżeli mamy stanowiska, w których występują tzw. zamknięcia miesiąca, kwartału czy roku, w tym czasie mogą pojawić się nadgodziny. Bardzo często są one albo wypłacane za wyższą stawkę np. 150% normalnej stawki godzinowej, albo można je odebrać w inny dzień. Czy tych nadgodzin jest dużo? To też będzie zależało od stanowiska.
ATMOSFERA W PRACY
Może słyszałeś o legendarnych wyścigach szczurów? Podkładanie sobie świń, ściganie się o podwyżki i awanse, podcinanie sobie skrzydeł… Moja historia pokazuje, że można było to włożyć między bajki (oczywiście to nie znaczy, że problem nie istnieje. Po prostu nie miałem z nim do czynienia). W żadnym z zespołów, z którymi dane było mi pracować, takich sytuacji nie widziałem. Miałem to szczęście, że atmosfera w pracy była dość luźna, niektórym nawet zdarzało się otwarcie zakląć (co oczywiście nie było grzeczne) i nie było z tym problemu. Oczywiście nie w obecności przełożonych ;). Jak to mawiają prawnicy „to zależy”, w tym przypadku od firmy i od zespołu, do którego trafisz. Pracowałem w sumie w pięciu zespołach i w żadnym z nich nie było wyżej wspomnianych problemów. Również w zespołach międzynarodowych wspieraliśmy się, pomagaliśmy sobie wzajemne i dzieliliśmy się wiedzą, zamiast podcinać sobie skrzydła czy stosować nieuczciwe zagrywki.
WYJAZDY INTEGRACYJNE
To, co się dzieje na wyjazdach integracyjnych zostaje na wyjazdach integracyjnych. Więcej może o tym nie opowiem… Oczywiście żartuję ;). Ten aspekt zależy od kultury organizacyjnej.
W obu firmach, w których pracowałem, były organizowane coroczne wyjazdy integracyjne. Zazwyczaj był to jeden dzień z noclegiem, czasami nawet dwa dni. W czasie takiego wyjazdu organizowane były gry terenowe, czasem był to wyjazd do hotelu SPA, zawsze była impreza. Jest to dobry czas, aby porozmawiać ze współpracownikami o czymś innym niż praca, a także poznać ludzką twarz przełożonych 😉 Tu znowu miałem szczęście. Moi przełożeni byli po prostu normalnymi ludźmi, z którymi można było pogadać o normalnych rzeczach. Bardzo dobrze wspominam takie wyjazdy 🙂 (podejrzliwych upewniam: tak, pamiętam doskonale co się na nich działo :D).
BENEFITY
W temacie relaksu warto wspomnieć też o benefitach, czyli dodatkach do pensji, które bardzo często oferują korporacje. Pierwszym, który przychodzi na myśl jest karta Multisport. Jest on przydatny, jeżeli regularnie trenujesz. Jeśli nie, często możesz zamienić kartę na np. bony do sklepów. Mam siłownię przydomową, więc wybierałem właśnie bony, za które kupowałem książki. Miałem dzięki nim dodatkowe środki na edukację. Wśród benefitów była też opieka medyczna, z możliwością rozszerzenia jej na rodzinę, dodatkowe ubezpieczenia czy plany emerytalne (dodatkowe poza PPK). Ciekawym benefitem oferowanym przez niektóre firmy są tzw. udziały w akcjach. Można przeznaczyć część pensji na akcje firmy. W jednej z firm, w której pracowałem, można było przeznaczyć na nie od 1% do 20% swojej miesięcznej pensji. Firma dopłacała tak, że akcje można było sprzedać zawsze z zyskiem.
PRACA W KORPORACJI – DZIAŁ ZABAWEK
Pierwsza firma, w której pracowałem, działała w branży handlu detalicznego. Pod mój nadzór trafiła kategoria zabawek, a moja rola polegała na tym, żeby te produkty pojawiały się w sklepach i dobrze się w nich sprzedawały.
Bieżące obowiązki
Przede wszystkim – maile, a było ich całkiem sporo. Kontaktowaliśmy się z dostawcami i z kupcami z Wielkiej Brytanii, z osobami od IT w Indiach, z łańcuchem dostaw w Czechach, a także korzystaliśmy z wewnętrznej komunikacja mailowej z zespołami w Polsce.
Chodziłem również na meetingi, choć nie były one zbyt częste. 1 – 2 w tygodniu było spotkanie tzw. wynikowe, na którym rozmawialiśmy o wynikach poszczególnych kategorii i zastanawialiśmy się, czemu są takie, a nie inne, czy są ok i co możemy zrobić, aby je poprawić. Spotkania wynikowe dawały nam podstawę do planowania naszych następnych kroków.
Wykonywałem również bieżące zadania od przełożonych. Bardzo często było to sprawdzenie zapasu na magazynie (w raportach, nie fizycznie :)), nominowanie produktów do promocji, czyli wybranie tych, które mają dobry potencjał sprzedażowy i których jest odpowiednio dużo na sklepach, czy w zapasie.
Przegląd asortymentu
Regularnie, dwa razy do roku odbywało się tzw. range review, czyli przegląd całej gamy produktów. W firmie, w której pracowałem, co pół roku musiał się zmieniać asortyment. Przegląd gamy pozwalał wybierać te produkty, które sprzedawały się słabo i zastąpić je innymi. Skąd wiedzieć, czy te zamienniki poprawią sprzedaż? W kategorii zabawkowej (sezonowej) szczególnie liczy się insight od dostawców (informacja, jakie towary mają duże wsparcie marketingowe w ich planach).
Range review trwał aż 13 miesięcy. Jak to wyglądało? W bardzo dużym skrócie odwiedzaliśmy dostawców, którzy pokazywali nam w showroomach (strzeżone miejsce do prezentacji towaru, do którego wstęp mają tylko kontrahenci) swoje produkty. Na tej podstawie decydowaliśmy czy zamawiamy dany towar i uzgadnialiśmy warunki. Jeździliśmy również na targi zabawek (byłem m.in. na największych targach zabawek w Norymberdze).
Z towarów, które widzieliśmy na targach i tych, które dobrze się sprzedawały do tej pory, tworzyliśmy tzw. gamę. Planowaliśmy ilość i rozstawienie towarów na półkach sklepowych, braliśmy pod uwagę liczbę sklepów, potencjał sprzedażowy towarów, dane historyczne itp. To wszystko działo się w Excelu. Trzeba było również wziąć pod uwagę pojemność magazynów i rozplanować dostawy w czasie. A kiedy wszystko było już policzone, prezentowaliśmy nasz plan przed tzw. managementem, czyli wysoko postawionymi osobami, aby uzyskać od nich approval. Jeżeli nie wiesz co to „approval” przeczytaj poprzedni post o slangu korporacyjnym (klik).
Kiedy uzyskaliśmy zgodę na wykonanie naszego planu, trzeba się było komunikować z dostawcami z Europy i Chin, utworzyć w systemie linie i numery zamówienia, a później kontrolować wysyłkę z magazynu do odpowiednich sklepów. Dbaliśmy również o to, aby rentowność i marża na produktach była odpowiednia.
Optymalizacja pracy
Trzeba też wspomnieć o optymalizacji pracy. Wykonywaliśmy pewne procesy (czyli czynności wykonywane regularnie) i szukaliśmy w nich miejsc, które można by usprawnić. Poprawialiśmy istniejące pliki, pisaliśmy makra lub przygotowywaliśmy nowe szablony raportów (jeżeli interesuje Cię kwestia usprawniania raportów sprawdź kurs Raporty.pro (klik)).
PRACA W KORPORACJI – PLANOWANIE PODAŻY
Druga z ról, które sprawowałem, była bardziej globalna. Pierwsza była bardziej europejska, a tutaj pod moimi skrzydłami były już Europa, Bliski Wschód i Afryka.
Czas pracy mijał mi na spotkaniach. Wszystkie z nich były przeprowadzane w języku angielskim, bardzo często z osobami z Ameryki, Malezji i Niemczech, a czasem też z Egiptu, Kazachstanu, Rosji, Ukrainy. W tej firmie na początku przyglądałem się jednemu z nowych procesów i próbowałem go usprawnić. Byłem gościem od wyłapywania i naprawiania błędów. Po pół roku moja rola wygasła, ale firma nie zdecydowała się mnie zwolnić. Zostałem przesunięty do działu planowania podaży. Tam tydzień był trochę bardziej ustrukturyzowany, a spotkań było mniej.
Praca była dość cykliczna, w poniedziałek spotykaliśmy się z tzw. salesami (osobami odpowiedzialnymi za sprzedaż), które były rozlokowane we Francji, Ukrainie, Kazachstanie, Rosji, Egipcie i w Polsce. Dostawaliśmy od nich propozycje albo już potwierdzone informacje o tym, co się będzie działo w sprzedaży w najbliższym tygodniu. We wtorek przygotowywaliśmy plik, w którym prezentowaliśmy potencjalne zapotrzebowanie. W środę analizowaliśmy dane historyczne, dodawaliśmy insight ze spotkania z osobami sprzedażowymi i ładowaliśmy to do systemu, w czwartek sprawdzaliśmy, czy w systemie nie ma błędów. Na sam koniec w piątek mieliśmy team meetingi, raportowaliśmy nasze wyniki do managementu.
W teorii wygląda to prosto, ale rzeczywistość była nieco bardziej skomplikowana ;). Każdy produkt, a były to krótkofalówki, składał się z pewnych części: klawiatury, anteny, akcesoriów, baterii itd. Każda z tych części miała różne rodzaje. W ten sposób można było skonfigurować produkt i zamówić odpowiednią ilość. Na podstawie zamówień i przewidywań trzeba było dać sygnał do fabryk. Krótkofalówki miały różne częstotliwości, zależne od regionu, co dodatkowo utrudniało estymowanie. Zmiennych było znacznie więcej niż w pierwszej firmie, a więc i poziom trudności planowania był zdecydowanie wyższy.
WADY I ZALETY PRACY W KORPORACJI
Zalety
Podsumujmy, co jest dobrego w pracy w korporacji, a co nie.
Ta praca jest lżejsza, przynajmniej pod kątem fizycznym. To prawda, że praca w korporacji mentalnie bardzo męczy. Jest to jednak inne zmęczenie, niż kiedy stoi się w 3 stopniach i przez 12 godzin i pakuje szynki (wiem, co mówię :D). To jest całkiem inny poziom trudności i bardzo doceniam pracę w korporacji pod tym względem.
W korporacji można zawrzeć nowe, wartościowe znajomości. Relacje, które zdobyłem w korporacji, utrzymuję do dzisiaj. To coś, za czym naprawdę tęsknię, pracując wyłącznie z domu. Nie mam obok nikogo, z kim mógłbym rozmawiać w trakcie pracy. W korporacji zawarłem też dużo znajomości międzynarodowych, co jest dobrą okazją do ćwiczenia języka obcego.
Praca w korporacji nauczyła mnie również biznesu i poszerzyła horyzonty. Odwiedzałem targi, showroomy, podróżowałem po całej Europie. Byłem z 10 razy w Anglii, odwiedziłem Niemcy, Słowację, Węgry, Czechy.
W moim odczuciu zaletą są również zarobki. Na stanowiskach korporacyjnych zarabiałem zdecydowanie więcej, niż zarabiałem wcześniej, pracując fizycznie.
Wady
W kwestii zarobków jest jednak jedna wada, pensja zwykle nie jest uzależniona od indywidualnych wyników pracy. Czasami nawet jeśli wypruwasz sobie żyły, niestety nie możesz dostać lepszej wypłaty. Firmy często oferują premie zależne od wyniku, ale niestety nie tylko Twojego. Na wynik składa się praca całego zespołu, a czasami nawet firmy.
Korporacja jest dobrym wyborem dla osób, które chcą mieć w miarę stałą pracę. Z mojej perspektywy, długoterminowo może to być też minus. Niektóre firmy stawiają na rozwój pracownika, przenosząc go na kolejne stanowiska, ale są też takie, w których możliwość nauki jest mocno ograniczona. Bardziej korzysta się z kompetencji, które już pracownik ma, niż się go szkoli.
Kolejną wadą jest to, że nie widzimy efektu swojej pracy. Pracując w działach finansów, księgowości czy logistyce trudno zobaczyć, co tak naprawdę daje światu nasza praca. Trudniej o poczucie satysfakcji. To jest kolejny plik, kolejne cyfry, które gdzieś tam się wysyła i coś gdzieś się dzieje.
Ostatnim minusem jest często mglista komunikacja zmian przez zarząd firmy. Oficjalne komunikaty, co do zmian, które mają nadejść, często poprzedzają domysły i plotki. Bywa, że występuje dezinformacja i niepotrzebne zamieszanie. Mało kto lubi niepewność, jednak zmiany zawsze będą częścią naszego życia. Zachęcam Cię do przesłuchania odcinka mojego podcastu na ten temat (klik).
Mam nadzieję, że udało mi się pokazać Ci, jak praca w korporacji wygląda od środka. Oczywiście to tylko i aż moje doświadczenie. Ty możesz mieć inne :). Myślę jednak, że na temat pracy w wielkich firmach krąży sporo mitów, które jak widać, nie zawsze mają coś wspólnego z rzeczywistością.